Ze zrozumiałych względów również winietowanie obiektywu najbardziej widoczne jest na zdjęciach wykonanych aparatem 35 mm. Ten, niegdyś traktowany jak zupełnie naturalny, efekt stał się niepostrzeżenie w czasach dominacji lustrzanek z niewielkimi przetwornikami kolejną niemile widzianą (choć łatwą do skorygowania) wadą optyczną obiektywu. Jeżeli zdecydujemy się na zakup aparatu z przetwornikiem typu Full Frame, będziemy musieli częściej niż dotąd odwoływać się do pomocy Photoshopa w celu usunięcia winiety, chyba że... pogodzimy się z jej obecnością i będziemy ją traktować jako element estetyczny naszych zdjęć.
|
Nawet najlepszy obiektyw może silnie winietować. W pełni otwarty AF-S VR Nikkor 70-200 f/2.8G IF-ED podłączony do Nikona D700 dał na zdjęciu piękną, wyraźną winietę. |
Osobna sprawa to tzw. obiektywy niepełnoklatkowe, zwane też cropowymi. Po podłączeniu ich do lustrzanki małoobrazkowej zobaczymy w najlepszym razie obraz z potężnym winietowaniem. Najprawdopodobniej będzie miał on jednak okrągłą, czarną obwódkę wyznaczającą krawędź obiektywu (może być ona nieregularna, jeżeli założona jest tulipanowa osłona przeciwsłoneczna). Jest to spowodowane faktem, iż pole krycia obiektywu zaprojektowane zostało dla przetwornika o wymiarach 24 x 16 mm.
Skrajnym przypadkiem może być też sytuacja, w których posiadane przez nas obiektywy niepełnoklatkowe nie będą w ogóle współpracować z aparatami pełnoklatkowymi. Taka sytuacja ma miejsce w przypadku systemowych obiektywów Canona, czyli tzw. modeli EF-S. Ich mocowanie zostało bowiem zmodyfikowane tak, aby nie dało się ich podłączyć do lustrzanek pełnoklatkowych. Sytuacja taka występuje jednak na szczęście wyłącznie w obiektywach firmowych Canona. Niepełnoklatkowe modele producentów niezależnych, takich jak Sigma czy Tamron dla tego systemu wyposażone są już w klasyczne mocowanie EF.
Sentymenty i przyzwyczajenia nadal silne
W obozie entuzjastów aparatów pełnoklatkowych wyróżnić można dwie najliczniejsze grupy zwolenników Full Frame. Pierwszą z nich stanowią marzyciele oraz fascynaci techniki (zwani czasem pogardliwie "onanistami sprzętowymi"), dla których pełna klatka to fotograficzny Święty Graal. Ich maksymę życiową najprościej opisać można stwierdzeniem "gdybym miał lepszy aparat, to robiłbym lepsze zdjęcia". Osoby takie chcą mieć małoobrazkową lustrzankę cyfrową, bo w ich mniemaniu jest to najlepszy sprzęt, jakim może dysponować przeciętny fotograf.
Druga, znacznie bardziej interesująca grupa osób tęskniących za ogólnodostępnymi aparatami D-SLR typu Full Frame to z kolei doświadczeni fotografowie, którzy swoją "fotograficzną edukację" rozpoczęli jeszcze zanim ktokolwiek marzył o cyfrowych lustrzankach. Dla takich osób mały obrazek był głównym (a często i jedynym) fotograficznym medium, z którego korzystali, zanim ostatecznie wkroczyli w świat fotografii cyfrowej.
|
Portret dziecka wykonany przy typowych dla tego rodzaju fotografii ustawieniach aparatu – ogniskowa 200 mm, przysłona f/2.8. Fotograf, który doskonalił swój warsztat jeszcze w ''czasach analogowych'' bez problemu odnalazł się jako chwilowy użytkownik pełnoklatkowego Nikona D700. |
Osoby te, z racji swojego doświadczenia oraz przyzwyczajeń, będą dążyć do tego, aby "50 milimetrów dawało 50 milimetrów", czyli aby wszystkie ich doświadczenia dawało się bez problemu przenieść na grunt fotografii cyfrowej. Dla fotografa analogowego konieczność oswojenia nowych zasad fotografowania związanych ze zmianą używanych ogniskowych jest często największą przeszkodą na drodze do "oswojenia cyfry".