Szczegółowość i zaszumienie obrazu
Jak już wspominaliśmy, Canon EOS 40D wyposażony został w nową matrycę wykonaną w technologii CMOS, o rozdzielczości większej niż miało to miejsce w modelach 20D i 30D. Obecnie jest to w tej klasie aparatu absolutne minimum. Niekoniecznie dlatego, że te dwa megapiksele więcej dają użytkownikowi jakąś szczególną korzyść. "Zysk" w każdej z osi kadru to kilkaset pikseli, nieco ponad 10% - i na taki co najwyżej wzrost szczegółowości obrazu (względem 30D) możemy liczyć. Zwiększenie rozdzielczości matrycy było jednak niezbędne ze względów marketingowych. Dziś "modne" stały się przetworniki 12- czy 14-megapikselowe, a sprzedawcy z godnym lepszej sprawy uporem próbują nam wytłumaczyć, że dzięki temu otrzymamy ostrzejsze zdjęcia. Zapominają przy tym dodać, że skorzystanie z kolejnych megapikseli wymaga sięgania po coraz lepsze (i droższe) obiektywy. Jak w tym kontekście wypada EOS 40D?
Szczegółowość obrazu rejestrowanego przez EOS-a 40D można określić jednym słowem: bardzo dobra. Taka, jaka jest zupełnie wystarczająca do wszelkich zastosowań amatorskich. Sęk w tym, że EOS 30D z 8-megapikselową matrycą osiąga wyniki jedynie symbolicznie słabsze. Realny pożytek z dodatkowych megapikseli jest niewielki, wzrosła za to objętość zdjęć, zwłaszcza zapisywanych w 14-bitowym formacie RAW.
Zakres regulacji wyostrzania zdjęć zapisywanych w formacie JPEG jest bardzo szeroki. Przy ustawieniu 0 zdjęcia nie są w ogóle wyostrzane (niezależnie od wybranego profilu Picture Style). Rzeczywiście, wykonywane przy tym ustawieniu zdjęcia są bardzo miękkie, dlatego należy go stosować ostrożnie. Jest jednocześnie dobrą podstawą do dalszej programowej obróbki zdjęcia. Pierwszy stopień wyostrzania jest już dość znaczny, by z kolejnymi ustawieniami powoli rosnąć mniej więcej do poziomu oferowanego przez Adobe Camera RAW przy domyślnych ustawieniach wyostrzania.
|
Przy wyłączonym wyostrzaniu EOS 40D rejestruje bardzo miękki, dobrze poddający się późniejszej obróbce obraz. |
Nie sposób nie wspomnieć tu o innej nowości wprowadzonej w EOS-ie 40D, czyli formacie zapisu zdjęć sRAW (small RAW). Jak sama nazwa wskazuje, jest to mniejsza objętościowo odmiana RAW-a, w której rozdzielczość w każdej z osi kadru została zmniejszona o połowę – zapisywana jest po prostu wartość co drugiego (w każdej osi, a więc łącznie co czwartego) piksela. Jaka jest praktyczna korzyść z takiego rozwiązania? Niewątpliwą zaletą jest znacznie mniejsza objętość zapisywanych plików, co stawia również niższe wymagania komputerowi, na którym będą obrabiane. Oczywiście, dzieje się to kosztem szczegółowości rejestrowanego obrazu. Jak często jednak wykonujemy zdjęcia, które kończą jako duże odbitki wysokiej jakości? Szczegółowość obrazu z sRAW-a w zupełności natomiast wystarczy do publikacji zdjęć w Internecie. Innym zastosowaniem mogą być wszelkie eksperymenty z ekspozycją zdjęć, gdy nie zależy nam na drobnych szczegółach, a na dużej rozpiętości tonalnej.
Jak widać, rozdzielczość zdjęć zapisanych w sRAW-ach jest nawet nieco lepsza, niż można by się było spodziewać. Wynika to zapewne z faktu, iż nawet klasyczna "pięćdziesiątka" f/1.8 Canona, z którą wykonywane były pomiary, stanowi już pewien (choć niewielki) ogranicznik przy 10-megapikselowej matrycy. Przy ograniczeniu liczby rejestrowanych punktów do 2,5 megapiksela zdolność rozdzielcza zastosowanego obiektywu ma już znacznie mniejsze znaczenie. Warto jednak pamiętać, iż rozmiar pojedynczej komórki światłoczułej pozostał niezmieniony, zatem ograniczenia w domykaniu przysłony wynikające ze zjawiska dyfrakcji obowiązują na poziomie właściwym matrycy 10-megapikselowej.
Przez długie lata matryce obrazowe Canona wykonane w technologii CMOS stanowiły swoisty "wzorzec metra" – wyznaczały aktualny w danej chwili wzorcowy poziom tego, co kwestii jakości obrazu miały do zaoferowania małoobrazkowe lustrzanki. Dziś jednak sytuacja nie jest tak oczywista. Chociaż pierwsze podejście Nikona do technologii CMOS (w modelu D2X) zakończyło się raczej umiarkowanym sukcesem, dzisiejsze D300, D300 Nikona czy A700 Sony coraz silniej (i często z powodzeniem) depczą aparatom Canona po piętach. Dobrym przykładem jest tu właśnie opisywany EOS 40D. Chociaż oferuje świetną jakość obrazu, to jego przewaga w kwestii zaszumienia choćby nad wspomnianym D300 nie jest już wcale oczywista.
Na powyższym wykresie widać wyraźnie, iż do kwestii redukcji szumów w zdjęciach zapisywanych w JPEG-ach Canon podchodzi bardzo konserwatywnie. Działa ona w sposób bardzo delikatny i, co ważne, niedestrukcyjny dla detali zdjęcia – a więc zupełnie inaczej, niż agresywne odszumianie znane choćby z Sony A700.
Aż do czułości 800 ISO włącznie obecność cyfrowych szumów na zdjęciach trudno zauważyć, mają one przy tym przyjemny drobnoziarnisty charakter który łatwo poddaje się programowemu odszumianiu.
|
Przy czułości 800 ISO szum na zdjęciach wykonanych EOS-em 40D jest praktycznie niewidoczny (wycinek zdjęcia 1:1). |
Przy 1600 ISO pojawiają się widoczne szumy barwne, choć w dalszym ciągu widoczne są głównie w ciemniejszych partiach obrazu. "Podbijana" elektronicznie czułość 3200 ISO daje już, jak się można było spodziewać, dużo gorsze rezultaty. Wyraźne barwne szumy widoczne są praktycznie na wszystkich obszarach zdjęcia, spada przy tym ilość rozpoznawalnych szczegółów i efektywna rozpiętość tonalna.
|
Wysoki poziom szumów i spadek rozpiętości tonalnej powodują, iż czułość 3200 ISO należy traktować jako środek ''ostatnią deskę ratunku''. |