W zastosowaniach studyjnych, zarówno fotograficznych jak i filmowych, od dawna spotykamy się z problemem zapewnienia odpowiednio silnego oświetlenia. W zastosowaniach fotograficznych najczęściej wykorzystuje się do tego celu stacjonarne lampy błyskowe, tu jednak pewnym problemem jest przewidzenie, jak ostatecznie będzie się rozkładało światło na fotografowanej powierzchni, nawet pomimo stosowania pomocniczych lamp modelujących. W małych, niezawodowych studiach dodatkowym problemem jest, że amatorskie lustrzanki i większość cyfrowych kompaktów nie są wyposażone w odpowiednie gniazda synchronizacyjne.
Również filmowcy napotykają na problemy z zapewnieniem odpowiedniego oświetlenia. Lampy błyskowe nie nadają się z definicji, gdyż nie zapewniają ciągłego źródła światła, a lampy halogenowe podczas pracy wydzielają potężne ilości ciepła, szybko nagrzewając niewielkie pomieszczenie.
Wydawać by się mogło, iż idealnym źródłem światła w obu wypadkach będą lampy fluorescencyjne, czyli popularne świetlówki. Zapewniają ciągły strumień światła i mają dość niską temperaturę pracy. Nic dziwnego zatem, iż na rynku dostępnych jest bardzo wiele paneli oświetleniowych przeznaczonych zarówno do celów fotograficznych, jak i filmowych. O ile jednak te produkowane przez renomowanych producentów mają dość wysokie ceny, konstrukcje dalekowschodnich producentów o mocy 200-300W (odpowiednik klasycznej żarówki o mocy 1000-1200W) możemy kupić już za 600-1000 zł. Nic dziwnego zatem, iż skusiło się na nie wielu amatorów fotografii studyjnej i niewielkich zakładów fotograficznych.
Panel panelowi nierówny
Niestety, nie zawsze jest to dobry wybór. Po dokładniejszym zapoznaniu się z nowym sprzętem często okazuje się, iż automatyka aparatu zupełnie wariuje. Pomiar światła "skacze", a automatyczny balans bieli pracuje z precyzją koła do ruletki. Zepsuty panel? Niekoniecznie. Po prostu zastosowano w nim tani elektroniczny układ zapłonowy, powodujący pulsowanie światła emitowanego przez świetlówkę z częstotliwością zasilania, a więc 50 Hz. To wystarczy, by aparat zarejestrował co innego, niż zmierzyła automatyka aparatu. Pewnym wyjściem jest praca w trybie manualnym (co w studiu jest zupełnie wykonalne) przy długich czasach ekspozycji – wówczas na jedną ekspozycję przypadnie kilka impulsów świetlnych, i wszystko się "uśredni". Jeśli jednak będziemy chcieli skorzystać z krótszych czasów, możemy mieć problem – uzyskamy różną ekspozycję zdjęcia w zależności od tego, czy "wstrzelimy" się w rozbłysk lampy, czy też przerwę pomiędzy nimi. W jeszcze gorszej sytuacji będziemy, jeśli spróbujemy filmować przy takim oświetleniu. Ponieważ częstotliwość pulsowania światła jest wielokrotnością częstotliwości, z jaką rejestrowane są klatki filmu, na zarejestrowanym materiale zobaczymy wyraźne migotanie.
Czy zatem jesteśmy bezradni? Niekoniecznie. Przede wszystkim, na zakup panelu wybierzmy się z kamerą lub aparatem oferującym kadrowanie na wyświetlaczu (wszystkie cyfrowe kompakty i najnowsze lustrzanki cyfrowe). Jeśli obserwując pracujący panel na wyświetlaczu zaobserwujemy wyraźne migotanie, poszukajmy innego modelu. Co jednak począć, gdy takowy już mamy lub na lepszy, droższy zwyczajnie nas nie stać? W naszym artykule opisujemy, jak niewielkim (poniżej 200 zł) kosztem zmodernizować tanie panele fluorescencyjne tak, by spełniały wymagania zarówno fotografa, jak i filmowca. Poniżej można zaobserwować efekt naszej przeróbki.
|
Próba filmowania przy takim źródle światła może skończyć się sromotną klapą. Po lewej stronie lampa z oryginalnym układem zapłonowym, po prawej zmodernizowana. |
UWAGA!!!
Przedstawiona modernizacja paneli fluorescencyjnych powinna być przeprowadzana wyłącznie przez osoby mające doświadczenie z instalacjami elektrycznymi 220V. Jeśli nim nie dysponujemy lub nie jesteśmy pewni swych umiejętności, zlećmy przeróbkę wykwalifikowanemu elektrykowi.
Nie każdy układ jest odpowiedni
Podstawową rzeczą przy modernizacji naszych lamp jest wybór odpowiednich urządzeń zapłonowych. Jest ich ogromny wybór, jednak wymagania filmowe i fotograficzne oraz moc naszych lamp powodują, iż wybór dostępnych urządzeń mocno się zawęża. Przed laty najpopularniejsze były układy elektromagnetyczne, składające się ze statecznika (dławika) oraz osobnego zapłonnika (ponieważ podlega zużyciu, jest zaprojektowany jako element wymienny). Ich największa zaletą jest niska cena, jednak do naszych celów są one całkowicie nieprzydatne, a to ze względu na pulsowanie strumienia świetlnego z częstotliwością sieci (50 razy na sekundę), co jest przyczyną wspomnianych już przez nas wcześniej anomalii ekspozycji. We wszystkich nowoczesnych oprawach oświetleniowych stosowane są zintegrowane elektroniczne układy stabilizacyjno-zapłonowe, pozbawione zewnętrznego zapłonnika. Panuje powszechne przekonanie, iż samo zastosowanie takiego układu elektronicznego zapewnia pracę świetlówki bez migotania. Tymczasem to nieprawda! By o tym się przekonać, wystarczy kupić najtańszą fluorescencyjną lampkę biurkową. Okaże się, iż mimo zastosowania w pełni elektronicznego układu sterującego, w dalszym ciągu możemy zaobserwować męczące migotanie (co skądinąd w lampie biurkowej jest objawem skandalicznym, choć powszechnym). Po prostu tanie układy zapłonowo-stabilizacyjne dalej pracują z częstotliwością sieci. W układach dwuświetlówkowych typu duo redukcję efektu migotania uzyskuje się przez przesunięcie fazy tętnienia obu świetlówek. O ile wystarcza to w większości zastosowań, w fotografii a zwłaszcza w zastosowaniach filmowych potrzebować będziemy najbardziej zaawansowanych układów zapłonowych, w których częstotliwość zapłonu pojedynczej lampy podniesiona zostaje do częstotliwości ok. 25 kHz lub powyżej 40 kHz (zakres 32-42 kHz nie jest stosowany ze względu emisję promieniowania podczerwonego przez świetlówkę). Tak duża częstotliwość pulsowania strumienia świetlnego powoduje, iż nie jest ono zauważalne nie tylko gołym okiem, ale i podczas filmowania czy fotografowania z nawet najkrótszym czasem ekspozycji.
|
Elektroniczne układy zapłonowo-stabilizujące mogą mieć najróżniejsze rozmiary. |
Wiemy już zatem, iż potrzebujemy elektronicznego układu zapłonowo-stabilizującego pracującego z wysoką częstotliwością. Na tym jednak nie koniec. Świetlówki stosowane w panelach fotograficznych są zwykle wysokiej mocy, np. 55W (jak na świetlówkę, to dużo). Musimy zatem poszukać układu odpowiedniej mocy, co niestety mocno zawęża krąg naszych poszukiwań – większość stateczników znajdujących się w sprzedaży przewidziana jest dla typowych świetlówek o mocy 20-25W.
Przed ostatecznym wyborem układu warto też przyjrzeć się oryginalnemu układowi zapłonowemu. Warto w miarę możliwości wybrać jego odpowiednik, gdyż to pozwoli nam zredukowań niezbędne przeróbki okablowania do minimum, lub całkowicie ich uniknąć. Zatem jeśli oryginalnie zastosowane zostały dwuświetlówkowe układy zapłonowe, poszukajmy układów o tej samej konstrukcji. Trzyświetlówkowych, choć pozwoliłyby nam zredukować koszty przeróbki, raczej nie spotyka się o tej mocy.
Jak już wspomniałem, wybór odpowiednich do naszych celów układów raczej nie jest duży. W typowym sklepie elektrycznym ich raczej nie znajdziemy. Zaskakująco dobrze zaopatrzone okazały się za to sklepu z osprzętem… akwarystycznym, a to dlatego, iż miłośnicy "rybek" często własnym sumptem konstruują systemy oświetlenia do potężnych nieraz akwariów.
My zdecydowaliśmy się na układy niemieckiej firmy Vossloh-Schwabe o numerze katalogowym ELXc 254.865. Są one przeznaczone do współpracy z dwiema świetlówkami typu PLC (U-kształtne, takie jak wykorzystywane w naszych panelach) o mocy 55W lub T5 (proste rurowe) o mocy 54W. Seria ELXc charakteryzuje się tzw. ciepłym startem, podczas którego przez okres ok. 1,5 s podgrzewane są elektrody lampy. Chociaż powoduje to opóźnienie zapłonu lampy, zwiększa jej żywotność do około 20 000 startów. Jeśli zależy nam na szybszym zapłonie lampy, możemy zdecydować się na statecznik z serii ELXe.