Kieszonkowe aparaty cyfrowe często zadziwiają nas solidną budową – filigranowe na pozór konstrukcje, mają solidny metalowy szkielet który sprawia, że nie grozi im zgniecenie w kieszeni czy wypełnionym do pełna plecaku. Jednak konstruktorom to nie wystarcza, i od czasu do czasu projektują aparaty, którymi (dosłownie) można rzucać oraz topić je w głębokiej wodzie. W przypadku Olympusa do tego typu serii należą modele oznaczone symbolem SW, w tym najnowszy 1030 SW.
Mały twardziel
Aparat wygląda na pierwszy rzut oka bardzo niepozornie: ot, jeszcze jeden ultrakompakt z niewysuwanym obiektywem. Umiejscowienie obiektywu jest typowe dla aparatów o konstrukcji peryskopowej, czyli w prawym górnym narożniku. Powoduje to, iż trzeba zachować dużą ostrożność, jeśli fotografujemy trzymając aparat oburącz, gdyż palcami lewej ręki bardzo łatwo przysłonić obiektyw. Nie jest to jakaś szczególna wada tego modelu, a wspólna cecha wszystkich miniaturowych aparatów tego typu.
|
Z racji umiejscowienia obiektywu blisko krawędzi aparatu uważać trzeba, by nasze palce nie pojawiły się w kadrze. |
Z tyłu obudowy znajduje się duży wyświetlacz oraz dwukierunkowy manipulator, dający nam szybki dostęp do takich ustawień jak tryb makro, korekta ekspozycji, samowyzwalacz oraz funkcje lampy błyskowej. Towarzyszą mu cztery przyciski funkcyjne oraz pokrętło wyboru trybu pracy aparatu. Jednym słowem, typowy kompakt o funkcjonalnej, wygodnej obsłudze.
By przyjrzeć mu się bliżej, należy naprowadzić kursor myszy na jedną z miniaturek umieszczonych pod zdjęciem poniżej.
Jednak już po wzięciu go do ręki orientujemy się, iż "coś jest nie tak". To coś, to masa aparatu, znacznie większa niż spotykana nawet u konkurentów o całkowicie metalowych obudowach. Bliższe spojrzenie ujawnia jednak, iż w wypadku 1030 SW metal to nie tylko blaszane pokrywy – cała konstrukcja zawarta jest w solidnym metalowym odlewie. Sam producent deklaruje, iż aparat odporny jest na zgniatanie ciężarem do 100 kg, jednak z adnotacją iż "stosownie do warunków testowych określonych przez Olympus" – cokolwiek miałoby to oznaczać. Budowa aparatu pozwala jednak przypuszczać, iż bez problemu przeżyje "zwykłe" rozdeptanie. Od frontu wnętrze aparatu chronione jest dodatkowo warstwą amortyzującą ukrytą pod blaszaną osłoną, która przy okazji pełni funkcję dekoracyjną, gdyż dostępna jest w trzech kolorach. Podobnie jest z odpornością aparatu na upuszczenie, "stosownie do metod testowych Olympus" wynosi ona 2 metry. Z naszej strony możemy jedynie zaświadczyć, iż po upadku z wysokości ok. 1,2 m na bruk 1030 SW funkcjonuje poprawnie, a powstała na obudowie rysa jest prawie niewidoczna.
|
Na solidnym metalowym odlewie jedynym śladem upadku na bruk jest drobna szczerba. |
I tu dochodzimy do kwestii, z której trzeba sobie zdawać sprawę, nim zaczniemy nowo kupionym aparatem rzucać czy po nim skakać. To, iż aparat funkcjonuje nie oznacza bynajmniej, iż przygody takie nie pozostawią na nim żadnego śladu. Po upadkach na twarde podłoże mogą pojawić się na obudowie wyraźne rysy, a wdeptanie go w granitowy żwir skończy się zapewne rysami na wyświetlaczu. Pewne obawy budzić też może trwałość przycisków na tylnej ściance obudowy – w przeciwieństwie do pozostałych elementów obudowy nie są one metalowe, a wykonane zostały z tworzywa sztucznego. Jeśli planujemy wykorzystywać intensywnie 1030 SW w warunkach, w których często narażony będzie na kontakt z twardymi przedmiotami (np. wspinaczka skalna lub też jaskiniowe wycieczki), warto zaopatrzyć się w firmową, silikonową "koszulkę" na aparat. Nie utrudnia ona fotografowania, a chroni powierzchnię aparatu przez zarysowaniami (poza wyświetlaczem). Wielka szkoda, iż nie jest ona dostarczana od razu w zestawie.
|
Firmowa koszulka z silikonu zabezpiecza 1030SW przed skutkami większości ''urazów''. |