W latach 2009–2015 pracowałem w Ośrodku "Brama Grodzka – Teatr NN" w Lublinie, gdzie prowadziłem pracownię fotograficzną z przylegającą do niej niewielką przestrzenią galeryjną. Organizowałem wystawy, spotykałem artystów z różnych stron świata,
eksperymentowałem z technikami i narzędziami. Spędzałem w ciemni długie godziny dotykając materii, która najbardziej mnie pociągała. Wówczas także
po raz pierwszy zetknąłem się z syntetycznymi tekstami Jerzego Lewczyńskiego. W jednym z nich pisał: "Uczucie obcowania z fotografią staje się podobne do dotknięcia czegoś tajemniczego, co było kiedyś żywą pulsującą materią, a dziś jest tylko kartką papieru! Może czujemy podobne napięcie dotykając kawałka wulkanicznej lawy, która, wyrzucona z głębi ziemi, była świadkiem narodzin naszego świata!" (Jerzy Lewczyński, Archeologia fotografii. Prace z lat 1941–2005, 2005).
|
Zdjęcie z wystawy ''Ślady naszych śladów'', fot. Marcin Sudziński |
W 2010 roku stworzyłem swój pierwszy negatyw na bazie emulsji kolodionowej. Było to ważne doświadczenie, które utwierdziło mnie w poczuciu słuszności wyboru drogi, będącej jakby nie patrzeć drogą "pod prąd". Wydaje się to bowiem logiczny kierunek w poszukiwaniu istoty rzeczy.
W 2012 roku do Bramy Grodzkiej trafiła kolekcja blisko trzech tysięcy szklanych negatywów znalezionych podczas remontu strychu kamienicy przy ulicy Rynek 4 w Lublinie. Były to negatywy żydowskiego fotografa zamordowanego zapewne podczas Holokaustu. Sportretował on tysiące twarzy i wśród gazet i pudełek ukrył je na strychu. Kolekcja była dla mnie czymś wspaniałym i zarazem wstrząsającym. Nie byłem wówczas gotowy na kontakt z takim ładunkiem informacji i emocji, o ile w ogóle można być gotowym na podobny przypadek nie będąc doświadczonym archiwistą i historykiem.
Zdjęcia jak gdyby wymykały się próbie ich zrozumienia. Właściwie nie były to dla mnie zdjęcia lecz czyste ślady obecności. Bardzo konkretne, namacalne,
z wyraźnymi liniami papilarnymi na emulsji i pismem na powierzchni szkła. Wyrzucone z przeszłości, właśnie tak jak wulkaniczna lawa Lewczyńskiego. Kopiując na papier i czyszcząc negatywy zanotowałem wtedy rzecz paradoksalną: oto są ślady naszych śladów, one o niczym nie zaświadczą.
|
Janusz Lize, fot. Marcin Sudziński |
Nie sądzę, abym dziś używał fotografii ze względu na jej wrodzoną cechę, jaką jest pamięć.
Nie fotografuję żeby pamiętać. Niewiele może wynikać z pamięci, znacznie więcej natomiast z faktu przeżycia. Staram się zatem poprzez fotografię docierać właśnie do głębi przeżycia. Bez złudzenia patrzę na to co wcześniej czy później będzie zapomniane. Chciałbym powiedzieć o tym wprost, bez metafory. Chcąc nie chcąc chodzę śladami poprzedników, fotografów z Lublina. Tak się nawet złożyło, że fotografuję ich narzędziami.
Moje zdjęcia powstały przez użycie narzędzi służących Stanisławie Siurawskiej, Janowi Magieskiemu, Zbigniewowi Zugajowi, Lucjanowi Demidowskiemu, Renacie Sarnowskiej. Wybieram tych, których chcę sportretować. W swoich wyborach stoję często po stronie tych ludzi, o których świat nie zechciał pamiętać, po stronie miejsc i wydarzeń zapomnianych bez litości. Ku niepamięci – co do tego nie mam złudzeń. Nie twierdzę przez to, że nie ma w tym dla nas nadziei. Twierdzę tylko, że jest to bez znaczenia. Gdyby ktoś zatem zapytał "Dlaczego fotografuję?", odpowiedziałbym: "dla tego".
|
Jurek Adamczyk, 17.03.2015, fot. Marcin Sudziński |