Od 7 do 27 listopada Stara Galeria ZPAF w Warszawie zaprezentuje obszerną wystawę fotografii artysty, w tym nieznane dotąd publiczności portrety wykonane w Lublinie na przełomie lat 20.i 30.
Program wystawy znajduje się na następnej stronie. Wydawało się, że wiadomo o nim już wszystko, że ta biografia zamknięta śmiercią artysty 28 października 2003 roku poznana jest już do samego końca. Jego nazwisko na trwałe weszło do historii polskiej i światowej fotografii. Zazwyczaj znalezienie się w encyklopediach i podręcznikach równa się „ukamienowaniu pomnikiem”, przypominaniem sobie o ofierze tego zabiegu jedynie przy okazjach oficjalnych. Bo przecież to wielki artysta, a jego wielkość można już zacząć przyjmować na wiarę – tak jak przyjmowanie wielkości Słowackiego – wyszydzone bezlitośnie przez Gombrowicza.
Pośmiertne losy Edwarda Hartwiga to wciąż historia twórcy niełatwo dającego zamknąć się w jednym schemacie, wymykającego się jednoznacznym klasyfikacjom. Od czasu śmierci artysty odbyło się niemal 30 wystaw jego prac! Statystycznie rzecz ujmując – daje to rekordową liczbę 5 ekspozycji rocznie. Fotografie Hartwiga pokazywane są w najbardziej prestiżowych galeriach świata, ale i także w małych ośrodkach – co szczególnie cenne, bo tam bardzo często twórczość artystów wybitnych znajduje cieplejsze przyjęcie niż w wielkich centrach sytych tzw. „eventów”.
|
fot. Edward Hartwig |
Mogłoby się także wydawać, że wraz zamknięciem tej biografii znaczonej zmianami stylów, różnorodnością tematów, a i (co przecież oczywiste) skończoną i znaną liczbą prac, rozdział „Edward Hartwig” jest ostatecznie zamknięty i będziemy poruszać się w kręgu dzieł już znanych, często opatrzonych. Hartwig-piktorialista, lubelski „mglarz”, piewca mazowieckiego krajobrazu znaczonego wierzbami, fotograf Pienin, artysta zaprzyjaźniony z polskim teatrem i utrwalający w latach 50. i 60. jego największe dokonania, wybitny portrecista, twórca fotografii będących w istocie wymyślnymi grafikami – to wszystko już o nim wiemy, znamy te obrazy, wiele z nich jest symbolami największych dokonań polskiej fotografii artystycznej XX wieku.
Jednak Edward Hartwig – swoim obyczajem – nie przestaje zaskakiwać. Dziś wiadomo już, że liczba jego prac powiększyła się o nowe, do tej pory nieznane. W 2004 roku Lublin żył sensacją. Podczas remontu domu przy ul. Glinianej, tego samego, w którym przed wojną mieszkali Hartwigowie – na strychu odkryto sporą liczbę szklanych negatywów o używanym przez przedwojennych zawodowych fotografów formacie 13x18 centymetrów. Utrwalono na nich wizerunki mieszkańców Lublina. Wśród nich są zwykli mieszkańcy miasta przychodzący do fotografa, by utrwalić chwilę ślubu, zamówić portret do powieszenia na ścianie, ale są też przedstawiciele lubelskiego świata artystycznego. Jest to często tak zwana „fotografia zakładowa” i wydawałoby się że może zainteresować jedynie historyka miasta, czy badacza obyczaju i panującej wówczas mody.
Te fotografie warte są jednak wnikliwszego spojrzenia. Ich technika także zdradza przywiązanie do panującej wówczas mody na fotografowanie „miękkie” specjalnymi obiektywami, w których wykorzystywano błędy odwzorowania nieskorygowanych układów optycznych. To one właśnie dawały ten charakterystyczny efekt rozmytych świateł przy zachowaniu ostrości cieni. No tak, ale to echo mody, te fotografie mieszczą się w granicach pewnego obowiązującego stylu. Jest jednak coś, co odróżnia je od „przemysłowej” produkcji takich obrazków opuszczających inne zakłady fotograficzne. Owym czymś jest niezwykła nawet jak na doświadczonego fotografia rzemieślnika świadomość światła i twórczego wykorzystywania jego możliwości. Kilka z prezentowanych na naszej wystawie zdjęć ma światło niemal teatralne! – a Hartwig – jak zresztą sam to wspominał – od dzieciństwa był człowiekiem głęboko zanurzonym w teatralny żywioł. Prezentacja tych prac jest także czymś głęboko symbolicznym: negatywy z przełomu lat 20. i 30. minionego wieku poddano cyfrowemu skanowaniu i naświetlono na współczesnych papierach, unikając wszakże retuszu, reperacji uszkodzeń będących wynikiem bezlitosnego upływu czasu i warunków w jakich spędziły niemal 80 lat – warunków dalekich od dzisiejszych archiwalnych standardów. Sprzęgły się więc ze sobą dwie epoki: tradycyjnej ciemni i sterylnej fotografii cyfrowej.
|
fot. Edward Hartwig |