Koń w przebraniu więźnia, pan z za długim nosem, żabo-ryba... ileż wyobraźni ma dziecko w spotkaniu z nowym i nieznanym światem ZOO. Kiedy pierwszy raz wzięliśmy naszego bratanka do ogrodu zoologicznego krzyczał i biegał, tam i z powrotem. Dopatrywał się w jego mieszkańcach jakiejś niesamowitości, a to czego nie umiał nazwać, nazywał po swojemu.
|
fot. Iwona i Paweł Jasionowscy |
|
fot. Iwona i Paweł Jasionowscy |
|
fot. Iwona i Paweł Jasionowscy |
Jego rozumienie świata wydawało mi się bardziej dosadne, a nazwy bardziej trafione niż te wymyślone przez nas – dorosłych, patrzących na wszystko przez ciężką i nieprzeźroczystą zasłonę wpojonych nam prawd i wiedzy, przygniecionych bagażem doświadczeń.
Każde zwierze było dla niego zagadką, wyzwaniem dla młodego umysłu, który próbował zrozumieć, zapamiętać i opisać to co widzi. Gdy tylko na chwilę stawał się bardziej pewny siebie, zza rogu wyrastało nowe dziwactwo w postaci opierzonego kłębka na dwóch nogach lub kulki futra z nosem jak u słonia.
Odczuwałem niezwykłą radość z tego, że to właśnie ja mogę pokazywać mu te cudowne zwierzęta, ptaki z dalekich krajów, żaby jedna bardziej niezwykła od drugiej aż … mój bratanek się znudził.
No tak... sam właściwie dziwię się teraz, że wytrzymał aż tak długo. To w końcu spory wysiłek, zarówno fizyczny jak i umysłowy dla czterolatka. Zresztą nie tylko on. Wydaje się, że za każdym razem gdy odwiedzam ZOO w letnie niedzielne popołudnie, miejsce to jest wprost przepełnione już znudzonymi dzieciakami, które mają zwyczajnie dość chodzenia w kółko. Trzeba w końcu pamiętać, że one męczą się szybciej niż my, choć też szybciej wypoczywają. Bywa to irytujące gdy po powrocie do domu, my padamy z nóg, a one znów chcą się bawić i dąsają się, bo nikt się nimi nie zajmuje. My także po powrocie do domu z wycieczki do ZOO doświadczyliśmy tego zjawiska.
|
fot. Iwona i Paweł Jasionowscy |
|
fot. Iwona i Paweł Jasionowscy |
Poza tym doświadczyłem także czegoś innego – drobnego rozczarowania, że nie mam ani jednego ciekawego ujęcia. Tyle przecież tam było
cudów natury, dziwacznych zwierzaków i wprost pozujących do portretu istot, że trudno uwierzyć – ani jednego. Zacząłem się zastanawiać. Gdzie leży problem? A uwierzcie mi, nie czyniłem tego po raz pierwszy. Wiele razy wykonywałem już tę pracę domową zastanawiając się i przeglądając swoje nieudane zdjęcia – co było nie tak? Tym razem strata nie byłą aż tak duża – gorzej, gdy przychodzi nam zadać sobie to pytanie w domu przed komputerem bezpośrednio po powrocie z Afryki czy lasów Amazonki. Wtedy brak jakiegokolwiek dobrego ujęcia może być zdecydowanie bardziej irytujący. To jednak były zdjęcia z ZOO. Nie wyszło – trudno, pojadę za tydzień – pomyślałem sobie od razu. Pytanie jednak pozostało aktualne – co poszło nie tak? Gdy tak roztrząsałem i analizowałem doszło do mnie, że trudno jest wykonać dobre ujęcie gdy przebiegające, rozchichotane kilkoro dzieci właśnie nieomal przewróciło ci statyw, gdy rzeka ludzi pcha ciebie dalej i dalej jak na otwarciu hipermarketu (nie byłem – tylko słyszałem... :)).
|
fot. Iwona i Paweł Jasionowscy |
|
fot. Iwona i Paweł Jasionowscy |
Gdy w końcu wszystkie te wspaniałe zwierzęta siedzą skulone gdzieś w najdalszym rogu swojego wybiegu, starając się umknąć przed tym głośnym i rozgorączkowanym tłumem ludzi, płaczu i krzyku. I wtedy, podczas jednej z kolejnych wycieczek nadeszło olśnienie, gdy koło wybiegu uchatek synek zapytał swojego tatę – Tato, a czy uchatkom ta woda zamarza w zimę... nie wiem synu – rzekł spokojnie – nigdy nie byłem w zimę w ZOO.
No przecież... kto by chodził do ZOO w zimę... prawda. To było jak objawienie. Miałem zamiar odwiedzić ogród zoologiczny zimą, ale teraz stało się to sprawą priorytetową. Rzeczywiście, nie zawiodłem się.