W momencie naciśnięcia spustu migawki oczekujemy, że otrzymamy prawidłowo naświetlone zdjęcie. Mówiąc potocznie spodziewamy się, że na zdjęciu "białe będzie białe, a czarne będzie czarne". Niekiedy jednak otrzymany rezultat daleki jest od naszych oczekiwań. A to niebo na zdjęciu krajobrazu zostało wypalone do białości, a to znów fotografowane osoby czy detale, które znajdowały się w zacienionym miejscu są prawie niewidoczne... Dlaczego?
Często dzieje się tak, że fotografowana scena na bardzo duży kontrast co wbrew pozorom jest to całkiem spory problem dla aparatu. Automatyka urządzenia, która ma za zadanie ustalić parametry ekspozycji (a więc czas naświetlania i otwór przysłony), nie "zna" naszych intencji i nie "wie", który element na fotografowanym ujęciu jest dla nas jest ważny, a który nie. Z tego też powodu poprawne naświetlenie zdjęcia może być dla automatyki aparatu poważnym wyzwaniem.
|
Typowa wpadka układu pomiaru światła (w tym wypadku matrycowego) – rozświetlone chmury zmyliły automatykę aparatu, i spowodowały silne niedoświetlenie zdjęcia. |
Równie istotne jest określenie bezwzględnej jasności fotografowanej sceny (bądź jej fragmentu). Nie byłoby z tym problemu, gdyby z góry wiadomo było, w jakim stopniu odbija ona (lub jej elementy) światło. Od tego przecież zależy, czy dany obiekt postrzegamy jako "jasny" bądź "ciemny". Tego oczywiście konstruktorzy aparatu nie są w stanie przewidzieć, dlatego konieczne stało się przyjęcie jakiegoś punktu odniesienia. Z obserwacji praktycznych wynika, że
średnie odbicie światła przez otaczające nas przedmioty wynosi około 82%. Dlatego też światłomierze aparatów skalowane są tak, by prawidłowo określały ekspozycję obiektów odbijających światło w tym właśnie stopniu (a zatem mających 18% "zaczernienia").
|
Kadry o dużej rozpiętości tonalnej, gdzie poszczególne plany znacznie różnią się jasnością, stanowią wyzwanie zarówno dla układu kontroli ekspozycji, jak i fotografa. |
Podobnie jak wszelkie inne uśrednienia, postępowanie takie niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwa. Dla obiektów, które mają inny niż średni współczynnik odbicia światła światłomierz dobierze takie parametry ekspozycji, by na zdjęciu miały one ową 18-procentowową, wzorcową szarość. Z tego powodu fotografowanie scen, które odbiegają od owego "szarego" wzorca, wymaga wprowadzenia odpowiedniej korekty ekspozycji. I tak zdjęcia śnieżnego krajobrazu w pełnym słońcu potrzebują korekty "na plus", gdyż inaczej śnieg wyjdzie na zdjęciu szary. Z kolei zdjęcia nocne trzeba niedoświetlić względem wskazań światłomierza, gdyż zamiast smolistej czerni nocy otrzymamy bladoszary półmrok.
Średnio nie znaczy dobrze
Korekta ekspozycji jest narzędziem szalenie użytecznym, a w czasach aparatów analogowych jej stosowanie wymagało odpowiedniego doświadczenia – fotograf musiał z góry wiedzieć, jaką korektę ekspozycji w danej sytuacji ustawić. Korzystając z aparatu cyfrowego i funkcji podglądu zaraz po wykonaniu zdjęcia można łatwo stwierdzić nieprawidłową ekspozycję kadru i powtórzyć ujęcie z odpowiednią korektą. Jednak nie każde ujęcie da się powtórzyć. Nie sposób również korygować ekspozycję każdego wykonanego zdjęcia. Z tego powodu
współczesne aparaty oferują kilka metod pomiaru ekspozycji, które różnią się zastosowaniem i wbudowaną "inteligencją". Od ich skuteczności i tego, na ile sprawnie będziemy się nimi posługiwać zależy to, jak wiele wykonanych przez nas zdjęć będzie naświetlonych "w punkt".
Pierwsze elektroniczne układy pomiaru oświetlenia sceny określały średnią ekspozycję całego kadru (tzw. pomiar uśredniony). Poprawne stosowanie takiego światłomierza wymaga dużej wprawy, gdyż łatwo go wprowadzić w błąd, np. gdy główny motyw zdjęcia zajmuje niewielką część kadru lub fotografowana scena jest bardzo kontrastowo oświetlona. Dlatego też powstało kilka bardziej zaawansowanych metod pomiaru ekspozycji, pozwalających ocenić i uwzględnić rozpiętość tonalną rejestrowanej sceny. Z tego samego powodu uśredniony pomiar całego kadru rzadko jest dziś spotykany nawet w profesjonalnych aparatach.