Idealny aparat to przede wszystkim
taki, który możemy mieć zawsze przy sobie. Duża lustrzanka z dwoma lub trzema obiektywami pozwoli nam z pewnością zrobić doskonałe zdjęcia, jednak nie zawsze zdecydujemy się, by zabrać taki zestaw ze sobą, a już na pewno nie na każdą wyprawę. Powodów może być wiele: ograniczony limit wagi bagażu w transporcie lotniczym, obawa o uszkodzenie lub kradzież drogiego korpusu i szkieł, czy wreszcie niechęć do dźwigania wielkiej i ciężkiej toby fotograficznej podczas odkrywania nowych miejsc.
Wakacje mają być przecież w końcu przyjemnością i nie chodzi o to, by je sobie popsuć ciągłą troską o sprzęt, pilnowaniem go na każdym kroku i noszeniem na plecach będąc zlanym potem. W ten sposób łatwo można odebrać sobie całą przyjemność z fotografowania i po dotarciu na miejsce być na tyle zmęczonym, by nawet nie myśleć o sięgnięciu po aparat.
|
Z lewej Canon 5D Mark II z obiektywem 70–200 mm f/2.8 IS i extenderem 1.4x, z prawej Olympus E-M10 z obiektywem M.ZUIKO DIGITAL ED 40–150 mm 1:4.0–5.6. Oba zestawy oferują zbliżony zakres efektywnych ogniskowych: Olympus – 28–300 mm, a Canon – 70–280 mm. Drastyczna jest jednak różnica w wadze: zestaw Olympusa ważny 686 g, a Canona 2575 g, czyli niemal dwa kilogramy więcej. Do tego Olympusa nawet z takim obiektywem możemy zmieścić w większej kieszeni, chcąc zaś zabrać ze sobą Canona potrzebować będziemy torby lub plecaka. Oto dlaczego kompakty z wymienną optyką są tak popularne wśród osób lubiących podróżować. |
Sam dużo podróżuję i – mówiąc szczerze –
od momentu pojawienia się kompaktów z wymienną optyką, zwanych także bezlusterkowcami,
chętnie zabieram tego typu aparat na spacery z dziećmi, wycieczki rowerowe, czy zagraniczne wojaże, pozostawiając coraz częściej w domu duży i ważący kilka kilogramów plecak z lustrzanką oraz akcesoriami. Wynika to nie tylko z wygody, ale także z faktu, że najnowsze bezlusterkowce
potrafią dziś rejestrować zdjęcia o jakości obrazu nieustępującej popularnym lustrzankom, a do tego – co jest dla mnie bardzo ważne –
oferują podobną do nich ergonomię obsługi. Mam więc coraz mniej powodów, by nadwyrężać swój kręgosłup.
Olympus lubi podróżników
Od kilku lat jako drugiego aparatu używam różnych modeli Olympusów z rodziny PEN. Przypadły mi do gustu właśnie z uwagi na bardzo zbliżoną do lustrzanek ergonomię obsługi,
wysokiej rozdzielczości dołączany elektroniczny wizjer (nie potrafię kadrować na wyświetlaczu) i ulubione przeze mnie
filtry artystyczne (pozwalające mi spojrzeć na scenę świeżym okiem, ale jednocześnie zapisać nieprzetworzone zdjęcie w pliku RAW do późniejszej edycji). Nie bez znaczenia jest też
niebanalny wygląd „penów”. Ich stylistyka jest niezwykle elegancka i atrakcyjna, a do tego ma tę zaletę, że
nieco staromodny entourage nie „płoszy” modeli, a w ręcz przeciwnie często wywołuje na twarzy portretowanych osób uśmiech i życzliwie ich do mnie usposabia. Część z nich bowiem pewnie myśli sobie, że ma do czynienia z ekstrawaganckim miłośnikiem rejestrowania ujęć na kliszy.
|
Utrzymany w stylu retro wygląd (szczególnie w wersji srebrnej) oraz niewielkie gabaryty Olympusa E-M10 sprawiają, że nie ''płoszy'' on fotografowanych osób, a nawet wywołuje u nich spontaniczny uśmiech. Dzięki temu łatwiej jest nim wykonywać niepozowane portrety czy reportaże z życia ulicy. |
Oczywiście mam pewne zastrzeżenia odnośnie jakości zdjęć (szczególnie tych wykonywanych przy wyższych czułościach matrycy), szybkości pracy autofokusa i procesora oraz pływającego obrazu filmów rejestrowanych z włączoną stabilizacji obrazu, ale nauczyłem się sobie z tym radzić. Jednak kiedy trafił w moje ręce najmłodszy i najmniejszy przedstawicie serii OM-D (będącej w pewnym sensie rozwinięciem koncepcji popularnych "penów"), model E-M10 pomyślałem, że być może trafiłem na aparat, który okaże się dla mnie doskonały. Dlatego postanowiłem przyjrzeć się mu dokładniej i poddać praktycznemu testowi. Zacznijmy jednak od zapoznania się z jego budową i tym
co ma on do zaoferowanie osobom lubiącym fotografować w podróży.
Twarda sztuka, a przy tym stylowa i elegancka
Najnowszy i najmniejszy bezlusterkowiec klasy premium Olympusa
zwraca na siebie uwagę już samym wyglądem. Klasyczna stylistyka,
metalowy korpus (szczególnie elegancki w wersji srebrnej),
odpowiednia waga (396 g) nie pozostawiają wątpliwości, że
ma się do czynienia z ekskluzywnym, solidnym i trwałym urządzeniem. Jego konstrukcja jest sztywna i zwarta,
obudowa dobrze wyprofilowana i szorstka (z wybrzuszeniem dającym pewne oparcie dla kciuka), a
rozmieszczenie pokręteł (dwóch, podobnie jak w lepszych modelach lustrzanek)
i przycisków sterujących po prostu wzorowe.
|
Olympus OM-D E-M10 wyposażony został (podobnie jak wyższej klasy lustrzanki) w dwa pokrętła regulacyjne pozwalające w bardzo wygodny sposób sterować ekspozycją w trybie ręcznym lub innymi funkcjami, jak np. kompensacja ekspozycji. Zapewnia to olbrzymi komfort obsługi aparatu, który zwiększa jeszcze ergonomiczne rozmieszczenie przycisków i odpowiednie wyprofilowanie korpusu z dużym wybrzuszeniem dającym pewne oparcie kciukowi. |